…głowa boli 😉 Pomysłów na tematy kilka. Może o morskiej soli? O ostatnio przeczytanej książce? Tu mogę aż dwa wpisy popełnić. A może o gąsienicy polskiego kolibra? Ale, że z żołądkiem wypełnionym po brzegi cukiniowymi placuszkami ciężko się myśli i decyduje to może głosowanie w sprawie tematu zrobić? 😉
A tak w ogóle to już za chwilę, już za momencik pod pięćdziesiątym pierwszym żniwa ruszą pełną parą więc najlepiej nie rzucać się w oczy 😉
Gdy miałam naście lat baardzo chciałam nosić okulary. No i w końcu minimalną korekcję do bliży mi założyli. Była tak znikoma, że zdarzało mi się nosić je „normalnie”. Potem o tym zapomniałam, potrzeby czytania w okularach nie odczuwałam. Okulary przeciwsłoneczne, które nosiłam bardzo często wystarczały. Wiek i zapewne niebieskie światło ekranów zrobiły swoje. Właśnie zaczynam życie z podwójną parą okularów, do dali i do bliży. Znając siebie to pewnie prędzej czy później to „mieszanie” okularami zacznie mnie irytować i pomyślę jak to było fajnie bez… Posiadanie jednej pary do wszystkiego jest takie bezproblemowe. Mogłam wybrać progresywne… ale, jak to ja, pomyliłam jak to jest z ustawianiem głowy i oczu, a przecież progresy, dla mnie spuszczającej głowę na schodach, by były idealne. Szkła kontaktowe nie wchodzą w grę. Mogłabym jeszcze za radą okulisty zmienić zawód i zostać drwalem…, a wtedy swojej wady nie odczuwałabym wcale. Ale jak sam okulista zaznaczył, przy tym tempie wycinki za 2 lata może już nie być czego ciąć. No to mam dwie pary okularów i tą samą pracę co miesiąc temu. Mąż na pytanie o nowe oprawki odparł: „wyglądasz mniej belfersko”. No masz. A przecież jak wybierałam poprzednie oprawki to powiedział, że w nich najlepiej…
Noc była dziwna. Ciepła, ale nie tak gorąca jak to bywało wcześniej. W każdym razie nam obojgu źle się spało.
Jako, że nic nie jest jednobarwne tak i te wyczekiwane wakacje też mają swoje ciemne strony. Dzieci w pobliżu jak na lekarstwo więc z każdym dniem Juniorce bardziej dokucza nuda i samotność. A mnie w związku z tym przygniata ciężar błędów rodzicielskich.
Mężu chodzi naburmuszony. I nie wiem czy to wynik Juniorkowych próśb o sprowadzenie do domu jamnika? Czy efekt kopania na obiad ziemniaków w zielsku bo nikt ich nie dopilnował? Czy może to tylko przedżniwne napięcie?
W ciągu kilku chwil potrafi dziś zacząć padać. I tak samo łatwo lecą mi dziś łzy. Oby tylko wielkie grzmoty, wyładowania i nawałnice przeszły bokiem.
"Otulona trzepotem ich skrzydeł,
wachlowana czułością twych rzęs,
zniewolona kochania bezwstydem,
odnajduję... ulotności sens...
Zmysłowością przecudnych motyli,
których bytność tak krótko trwa,
czarem niedopowiedzianej chwili,
wpadnę w otchłań - własnego ja...
I zrozumiem jak piękne jest życie,
jedwabiste szczęściem jak mgła...
Nim się całkiem rozpłynę w niebycie,
złapię chwilę jak motyl...
Jak ćma..."
J. Idzikowska - Kęsik
Tak jak zapowiedziałam we wpisie przed wyjazdem: gapiłam się na dziury w niebie i widok przede mną i nie było mi na to szkoda czasu. A widok, szczególnie popołudniami, był taki,
miejscówka odwiedzana od 10 lat, a nadal po wędrówce z przyjemnością siada się na ławeczce, z kubkiem kawy i po prostu patrzy przed siebie. Zdjęć w tym roku zrobiłam mało więc filmik będzie ubogi. Uwaga skupiała się głównie na widoku niż jego uchwyceniu, z drugiej strony by uchwycić przestrzeń, która przy dobrej pogodzie „otwiera” się w górach to trzeba mieć dobry sprzęt. Najwięcej zdjęć ma Juniorka, dla której to były pierwsze wędrówki w Tatrach, więc należało je uwiecznić. Kupiliśmy jej książeczkę GOT PTTK , w której zapisuje się szlaki i wstawia pamiątkowe pieczątki dostępne w kasach na wejściach do Tatrzańskiego Parku, dla dziecka to zabawa i motywacja. Przewędrowaliśmy w górach 45 km, może mało, ale ja jestem zadowolona i dumna, że Juniorka dawała radę (ma w sumie możliwości, im większe kamienie tym lepiej szło jej się pod górę), doliną poszliśmy tylko raz i to kawałek bo po drodze jednak zmieniliśmy zdanie i skręciliśmy na szklak wiodący w górę. Wysmarowani codziennie solidną dawką kremu do opalania, żeby oprócz zakwasów innych bóli nie było 😉 Na szlaku obowiązkowa czekolada na wzmocnienie (co bardzo przypadło Juniorce do gustu). Wszystko na luzie i we własnym tempie według naszych możliwości. A obiady potem to podwójnie smakowały 😉 mimo, że kuchnia w kościeliskiej karczmie i bez tego pyszna. Pogoda sprzyjała, buty się sprawdzały („podziwiam” sandałowców, którzy ciągle się na szlakach pojawiają), pamiątki te góralskie i mniej góralskie 😉 też przywiezione. Tylko do jazdy polskimi autostradami trzeba mieć duuuuużo cierpliwości 😉 Ale po odcięciu od mediów, wyluzowaniu i skupieniu na tym, co w życiu ważne to i jej nie brakuje 🙂
„Wszystko płynie, wszystko się zmienia, raz jest spokojnie, raz wcale, ale nigdy tak samo – odparł filozoficznie żółty beret, którego Tata małej Be nie chciał nosić, bo wyglądał w nim… mało przystojnie. … Mama natomiast uważała, że żonaty mężczyzna nie musi być bardzo przystojny i że żółty beret jest tu jak najbardziej na miejscu.” Przeczytałam wczoraj w jednym z rozdziałów „Nowych przygód skarpetek”. I zaraz pomyślałam czy istnieje może korelacja między żółtym męskim beretem, a słowami które przeczytałam wcześniej, a które były kierowane do żeńskiej części odbiorców Radia Tadeusza głoszące, że: trudny małżonek jest darem Bożym i wyróżnieniem, skoro siła wyższa uznała, że tylko ona (ta właśnie wyróżniona żona) da sobie z owym trudnym egzemplarzem radę… Ale szybo tą myśl porzuciłam ponieważ skojarzenie do takiego wyróżnienia powoduje jeżenie się wszystkich włosków na moim ciele, a dzień… dzień był trudny.
Bo żółty beret, który w koszu na brudną bieliznę wdał się w filozoficzną dysputę z zieloną skarpetą miał rację. Wszystko się zmienia, raz jest spokojnie, raz wcale. Rzeczywistość szybko sprowadziła powyjazdowy świat na ziemię. Babcia dostała silnej migreny, a dodatkowo coś jej przeskoczyło w kręgosłupie. Mnie wczoraj do parteru sprowadziły kobiece dolegliwości też w wersji ekstremalnej. Całe szczęście dziś już mamy się lepiej, zgodnie ze słowami beretu – spokojnie też będzie.
Myślałam, że urodzinowo kupię sobie coś z bursztynem. Ale w górach muszelki tys mozno kupić… 😉 Ale nawet była świeczka na świeżo kupionych przez Małża o 7 rano tiramisu i napoleonkach. I zaśpiewane „sto lat, niech, hrrrr” przez śpiącą Juniorkę też było” 😉 A po porannej burzy wyszło słońce.
Ostatnie dwa tygodnie to jak dwa pstryknięcia palcami. Szast. Prast. Było. Minęło. Dni mało efektywne bo przecież ja teraz mam czas, więc się nie spieszę. Spieszy się tylko zegar do spółki z kalendarzem. No cóż, po raz kolejny mówię: ja wysiadam! „Będę tracić czas, szukać dobrych gwiazd. Gapić się na dziury w niebie … Na to nie szkoda mi zmierzchów, poranków, ni nocy, ani dni” 😉
Pogaduchy Magduchy swoim komentarzem przeniosła mnie w świat muzyki młodości. Wtedy skojarzyłam z tym czasem jedną piosenkę, która jednocześnie kojarzy mi się zawsze z wakacjami. Miałam wtedy około 20 lat i wakacje spędzałam w Białogórze. Idąc nad morze szło się obok harcerskiego obozowiska. Miało ono sporą powierzchnię więc minięcie go trochę trwało. I za każdym razem dało się słyszeć „a wszystko to, bo ciebie kocham!” A, że były to głośniki końca XX wieku ustawione na full więc w ich rzężeniu na końcu refrenu dało się słyszeć: o 😉 ciebie zabije się… Wielokrotne słuchanie tej piosenki poskutkowo zakupem płyty Ich Troje. No, cóż o gustach się nie dyskutuje 😉 A tak właściwie to ta piosenka jest coverem „Alles aus Liebe” Die Toten Hosen.
Następne skojarzenie do piosenki i wakacji powstało mniej więcej 10 lat później. W samochodzie grające radio Eska i „Angels” może dlatego, że „love is the answer”…
Tymczasem po około 20 latach aktualna muzyka „leci” często mimo uszu, a to już pora na piosenkę wakacyjną kolejnej dekady 😉