Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij

Może

To takie pojemne słowo. Może spełni się marzenie. A może nie wydarzy się to, czego nie chcemy. Może. Jeszcze w piątek wieczorem była mowa, że może w niedzielę jak będzie słonecznie pojedziemy nad morze. Dla mnie morze to zawsze jest coś. Juniorka gdy o tym usłyszała to mina Jej zrzedła. Ale myślałam, że dziś rano zmieni zdanie. Rano Mężu wrócił z psem z polno – leśnego patrolu i pakując się do łózka oznajmił, że zimno (jemu, zimno???). Juniorka nad morze dalej nie chciała, no może nad jezioro. A ja już widziałam się w Rewie lub Stegnie. Chwilę później zobaczyłam na fejsie słoneczne zdjęcia koleżanki właśnie ze Stegny. Rozbolała mnie głowa.

Znowu siedzę w ogrodzie wygrzewając lewy bark i rozmyślając o morzu. Kurczę, na prawdę chciałabym móc kiedyś zakotwiczyć w jakiejś nadmorskiej miejscowości na dłużej, tak żeby sprawdzić jak się tam mieszka. Żeby nie było takiego zaskoczenia jak z pięknym domkiem w Karkonoszach 😉 (uwaga na wulgaryzmy)

Zresztą, to wszystko i tak najwyżej w przyszłym życiu.

zdjęcie z wyjazdu, którego nie było
Reklama

Niebieskie migdały

Lubię migdały. Lubię niebieski, błękitny, lazurowy. Lubię białe chmury jak stateczki na błękitnym niebie. To pobujam sobie w obłokach przez najbliższy czas.

Jutro do pracy. Ale nie wiem na którą godzinę bo wciąż nie sprawdzam poczty służbowej. Przecież moje myśli właśnie schodzą po 15 schodkach, otwierają furtkę, przechodzą kilkadziesiąt kroków i już widzą morze, następnych kilkanaście i już mogą poczuć piasek pod stopami…

No nie mogę zapomnieć o tych nadmorskich klimatach. Wlewają się we mnie coraz głębiej. I mam nadzieję, że kiedyś będę mogła nasycić zmysły w jednym z takich miejsc przez dłuższy czas. Nie łapać łapczywie w ciągu tygodnia. Móc delektować się powoli…

sny o niebieskich migdałach

Tylko Juniorka odlicza dni do końca wakacji swoich i moich. I martwi mnie to trochę, bo od powrotu ma problemy ze snem, dziś wybudziła się 3 razy…

Mam

Zawsze podobały mi się kapelusze słomkowe. Jednak co widziałam je na letnich straganach to zawsze były „one size” co dla mojej małej łepetyny oznaczało za duże. Aż tu całkiem niespodziewanie na straganie na deptaku, tam gdzie Maxi Kaz ruszał na łowy, wypatrzyłam rozmiarówkę w centymetrach. To już oprzeć się nie mogłam, gdy znalazłam swoje 56. Kupiłam i od razu założyłam 😀 Mąż dziwnie popatrzył 😉 A niech sobie patrzy. Dziś założę mój kapelutek na tłuczenie butelek do Jego kuzynki 😉 wszak główkę przed słońcem chronić trzeba 😉

Marzenia

Poza dzieciństwem to nie miewam marzeń związanym z posiadaniem. W dzieciństwie chciałam mieć w dorosłości stadninę koni, ale mieszkam w pobliżu hotelu dla koni i to wystarcza 😉 Moje marzenia bardziej skupiają się na przeżyciach. Długo marzyłam o wyjeździe w góry w czasie kwitnienia krokusów. A to nie dość, że terminowo nie do przewidzenia, to jeszcze w pracy takich możliwości nie mam. Okazja zdarzyła się 6 lat temu, właśnie w tym czasie. Miało być pięknie i przez chwilę było, spełniało się marzenie, a życie wydawało się idealne. Kwitnące krokusy, roczek Juniorki, spacery, widoki.

Tylko, że w czasie pobytu w górach zadzwonił telefon, że wynik zły, że trzeba zgłosić się po skierowanie do szpitala, że pewnie konieczny zabieg. Wtedy zmieniło się wszystko. I to nie na tą „krótką” chwilę do wyleczenia. Zmieniło się już na zawsze, bo zmieniła się moja mentalność. Potem przy każdym wyjeździe wolałam akceptować wybory Męża. Jakby chęć spełnienia mojego planu znowu miała wiązać się z jakimś przykrym doświadczeniem. Wiem, że to tylko zbieg okoliczności, ale oby nigdy się nie powtórzył. Teraz nieśmiało pewne marzenie wyjazdowe się w głowie pojawia. Takie moje, w całości moje. Bardzo też bezpieczne 😉 bo to i daleko i drogo i organizacyjnie za Siedmiogórogrodem 😉 Australia, chciałabym, kiedyś tam.

Promyki

Gdy rano, jeszcze przez opuszczone rolety, wpadają do sypialni słoneczne promienie myślę sobie tak:

że to lipcowy poranek; że zapowiada się dzień pełen słońca i błękitnego nieba; że za chwilę założę na siebie niewiele więcej niż ta nocna koszula, którą mam na sobie; podłoga będzie przyjemnie chłodzić stopy, a nie sprawiać zimno; w ciągu dnia usiądę na tarasie chroniącym przed upałem, na stoliku będzie stał słój z wodą z cytryną i miętą; wokół roznosił się będzie zapach lata; spokój będą przerywały muchy, a wieczorem komary, ale to niewielka cena za widok motyli, kwitnących kwiatów i złocących się pól, za ten luz i blues 😉

Dzień Bałtyku

Dziś Dzień Morza Bałtyckiego. Przy przygotowywaniu informacji na szkolną wirtualną tablicę zatęskniło mi się za naszym morzem, za szumem fal, za błękitem po horyzont. Mężu co tydzień morsuje w jeziorze, ale od czasu do czasu wspomina, że chciałby tak prawdziwie, w morzu, nawet w sobotę wspomniał, że można by sobie zrobić spacer po plaży. Co prawda sezon morsowy już na finiszu, ale może ma rację, w końcu te 2 godziny jazdy to znowu nie aż tak dużo… I byłby nowy filmik, z takiej pory roku, w której nad morzem nie byłam. A teraz chociaż posłucham sobie nagrania z lata.

Nocne (nie)życie

Niedzielny wieczór, w zasadzie początek nocy. Film, w sumie słaby, ale pewne jego sceny przeniosły mnie w krainę tęsknot i rozmyślań. Berlin, wiosna a może lato, świat nocnego życia dużego miasta, świat klubowych znajomości i imprez kończących się powrotami w świetle poranka, świat beztroski i szaleństw młodości. Mój introwertyzm nigdy nie pozwolił mnie dwudziestoletniej tak do końca wejść w ten świat tak przynależny temu etapowi życia. Jednak to, że wtedy niezbyt często wybierałam taką formę wieczoru nie przeszkadza by dziś, z perspektywy czasu, nie poczuć, że coś zostało utracone… A teraz, no cóż, teraz to ja się będę mogła na dancing wybrać 😉

Środowe rozmarzenia

Do południa padał śnieg, takie delikatne, małe płatki. Po południu całkiem solidnie padał deszcz. Teraz już ciemno. I tylko mam nadzieję, że ta woda nie zamarznie przez noc, a jutrzejszy poranek nie powita mnie gołoledzią… Tymczasem w domu ciepło i spokojnie, z dala od tego dziwnego świata. I tak sobie dzisiaj myślę i marzę… szkoda, że nie mam jakiegoś takiego zawodu, w którym mogłabym się zamknąć w jakiejś kanciapce, którą dumnie nazywałabym swoją pracownią i tworzyć COŚ. Bez pośpiechu, w swoim rytmie, bez dedlajnów i kontroli. Ta tęsknota to chyba efekt mojego numerkowania, któremu przez ostatnie 3 dni mogłam poświęcić więcej czasu. Tak pandzia do Juniorkowego pokoju wygląda po nałożeniu 14 barw.

Kupić, nie kupić?

Dla tych z aspiracjami, a pozbawionych talentu jest malowanie po numerach. Dostaje się płótno na blejtramie z konturami do wypełnienia według numerów, farby, pędzle, a nawet mocowanie do ściany. Pozostaje mieć trochę chęci, cierpliwości i czasu. Podobno działa odstresowująco, a na końcu ma się satysfakcję. Ten by mi pasował do dużego pokoju

Ale chciałabym i waham się. Bo jak nie starczy mi cierpliwości, albo jednak nie wyjdzie tak jak myślę? A jak się wciągnę i przepadnę to znowu będą przytyki, że zajmuje się nie tym czym powinnam 😉 Może poczekać do lata? Tylko wzór znika z ofert… A korci bardzo 😉