Motyw serduszka u nas na porządku dziennym 😉

Motyw serduszka u nas na porządku dziennym 😉
Poranne wstawanie ma bardzo wiele wad, a w sobotę to już w ogóle. Ale może mieć też zalety. Mgliste poranki mają niepowtarzalne uroki.
Dostojka latonia mi się dziś zaprezentował/a
"Otulona trzepotem ich skrzydeł, wachlowana czułością twych rzęs, zniewolona kochania bezwstydem, odnajduję... ulotności sens... Zmysłowością przecudnych motyli, których bytność tak krótko trwa, czarem niedopowiedzianej chwili, wpadnę w otchłań - własnego ja... I zrozumiem jak piękne jest życie, jedwabiste szczęściem jak mgła... Nim się całkiem rozpłynę w niebycie, złapię chwilę jak motyl... Jak ćma..." J. Idzikowska - Kęsik
Motocykl przyjechał. 204 km na kołach bo nie zmieścił się 😉 na małą przyczepkę na motocykle, którą ma Mężu. Miał dużo szczęścia, że nie złapał go deszcz, bo w piątek niezłe ulewy przez kraj przechodziły, jak wracałam z pracy to ledwo wycieraczki wodę mi odbierały, ale we mgle i w deszczu lubię jeździć, na dwóch kółkach to już bardziej uciążliwe… W sobotę czułam się totalnie osłabiona, gorzej niż Mężu po szczepieniu 😉 może to po zmianie pogody albo takie przesilenie wiosenne. Poszłam spać szybko i spałam długo. Mimo to w niedzielę wstałam jeszcze z ciężką głową. Zjadłam śniadanie i poszłam się przejść zrobić trochę zdjęć bo jakoś tak przyroda goni stracony czas i wszystko szybko przekwita. Mniszki jednego dnia były żółtym poletkiem, na drugi już tylko dmuchawcami. Wiśnie też szybko zrzuciły płatki. A wymyśliłam sobie, że w tym roku uchwycę w kadrze dwa w jednym czyli rzepak z czymś jeszcze więc były wspólne zdjęcia z lasem, pszenicą, kwitnącą jabłonią, pokrzywą i rozkwitającym bzem. Gdy się dotleniłam to poczułam się lepiej więc reszta niedzieli upłynęła już w lepszej formie.
Kwitnących zdjęć mam już sporo więc pora się zabrać za planowaną umajoną prezentację. Co prawda ostatnimi dniami jakoś gonię swój ogon bo coś niespodziewanego potrafi skutecznie zająć popołudnie. Ale w końcu musi się udać 😉
Zimno było i zimno więc rzepak nieśmiało dopiero teraz zaczyna rozwijać pierwsze kwiaty. Czekam jednak na pełen rozkwit. Dzisiejszy dzień już zdecydowanie bardziej wiosnę przypomina. Tylko wieje mocno. Ale z drugiej strony… kiedy u nas nie wieje? U nas na „pustych” przestrzeniach pól wieje zawsze, nawet wtedy gdy w miastach rozgrzane do czerwoności powietrze stoi niczym gęsta zawiesina, to u nas zawsze jakiś zefirek się znajdzie. Korzystając zatem z dobrodziejstw pogody zrobiłam trochę ukwieconych zdjęć, które później pokażę i z przyjemnością spędziłam dzień na świeżym powietrzu, chociaż bluzy jeszcze zdjąć się nie dało. Juniorka próbuje opanować sztukę poruszania się na rolkach. Na razie najlepszy komentarz to: „aaaaaaaaaaaaaaaa!”
Od 4 rano nieprzerwanie pada śnieg. Mgły niby nie ma, ale… patrząc przed siebie nie rozróżnię nieba od ziemi, horyzont spowity jest bielą. Świat jest taki wyciszony i otulony. Aż dziw, że w weekend będzie 6-8 stopni na plusie.
Kalendarz jest pełny mniej lub bardziej dziwnych świąt. Dziś na ten przykład mamy Dzień Śniegu, który można w tym roku należycie świętować, choć włoski w nosie trochę przymarzają 😉 Przez ferie zrobiłam trochę śnieżnych zdjęć swojego najbliższego świata. I oto produkt finalny:
A jutro Blue Monday. Nigdy mnie nie dopadł, ale… jak się wraca do pracy po 3 tygodniach wolnego to wszystko zdarzyć się może 😉 W razie jakby mnie niebieska chandra dopadła to mam przecież swoje odstresowujące malowanie. Zaczęłam w piątek. Po otworzeniu pudełka przeżyłam szok, ile jest tych numerków i pól i jakie potrafią być małe. Na razie nałożyłam 3 kolory/odcienie z 20 więc efekt końcowy nieprędko 😉
Zdjęcia do prezentacji powstały na przestrzeni roku. Od dopiero co wyrośniętej pszenicy do ziarna…
Przez te 8, a w zasadzie 10 lat, co nieco się o zbożu i nie tylko nauczyłam.
A tymczasem największe szaleństwo zbożowe w ciągu roku właśnie jest w toku. Zaczęte jak nakazuje tradycja w sobotę (udało się w tym roku) 😉
Letnie klimaty królują więc wyjątkowo dobrze mi jest usiąść z książką w ogrodzie. Tym razem powieść zabiera mnie do Madrytu i Paryża. Ale coś innego bardziej przykuwało moją uwagę. By mieć lepszą pozycję obserwacyjną wsiadłam na dziób stworzonego w jednej chwili przez kapitana Juniorkę statku, który napędzany, niczym gondola, grabiowym wiosłem zabrał mnie na motylową wyspę. A na motylowej wyspie wokół gruszy harcowały one. Wystarczyło się nie ruszać i czekać, aż któryś usiądzie w dogodnej pozycji. Niestety nie chciały mieć zdjęcia grupowego 😉 Gdy już nasyciłam oczy, a „Piaskowa zabawa” dobiła do stałego lądu to jeszcze jeden zapozował na schnącej pościeli gdy wracałyśmy do domu.
Podczas gdy domowy jadłospis opanowała cukinia na różne sposoby, to dynie kwitną jeszcze w najlepsze