Wczorajszy przepiękny dzień zmusił mnie do rozważań co będzie ważniejsze do zrobienia w sobotę jeżeli taka pogoda się utrzyma. Oczywiście w tygodniu coś tam dodatkowo próbuje się ogarniać. A to jakieś pranie, odkurzanie, wymiana wody w akwarium, mycie łazienki. Ale też nie zawsze po powrocie z pracy jest na to czas bo wtedy priorytet ma odrabianie lekcji, wyprowadzanie psa i czynności codziennie konieczne do wykonania… innym razem trzeba wziąć udział w szkoleniu, albo po prostu jest brak sił. Wczorajsza piękna pogoda przypomniała mi o oknach, które warto by teraz umyć. Z drugiej strony było tak pięknie, że chciałoby się tylko i wyłącznie w plener.
No i przyszła sobota. Już nie tak piękna jak dzień poprzedni. Wiało od rana, a zachmurzenie rosło z każdą godziną. Umyłam wszystkie okna na piętrze. Jedno pranie wyschło na dworzu, reszta rozwieszona w domu. Plener wpasował się w zbieranie liści do szkoły przy jednoczesnym spacerze z psem. Życiem rządzą kompromisy 😉
A przy tym rozkminiałam pralki. Pierwszą pralką jaką pamiętam z domu rodzinnego była zwykła wirnikowa z wyżymaczką w postaci dwóch rolek na korbkę. Nie była to kultowa Frania, ale niczym, poza nazwą, się od Frani nie różniła. Potem już nastała era pralek automatycznych… cóż to była za przesiadka 😉 pierwsza była Wiatka z ZSRR, potem Bosch (jeszcze z tych porządnych modeli co to długie lata pracowały). Pracował tak długo, że i tu nam jeszcze służył. Zepsuł się rok temu. Małżu wtedy pojechał i pralkę kupił sam… Whirlpool, do której mam dużo zastrzeżeń… Gdy miała się urodzić Juniorka kupiliśmy drugą pralkę, taką tylko do prania jej rzeczy. To też był Bosch, wytrzymał 8,5 roku i zepsuł się 2 tygodnie temu. Juniorka już niby duża, ale i tak wolę by jej rzeczy prały się osobno niż nasze i nie w tej pralce, w której Mężu pierze swoje ubrania robocze. Taka fobia 😉 Wybrałam Samsunga i jestem z tej pralki bardzo zadowolona.
