Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij

hm

W końcu się wkurzę na maksa. Wystawię biurko na zewnątrz, na słońce. Wyjdę z tej zimnicy. I w końcu będę się normalnie czuć, a nie zakładać kolejną warstwę na siebie.

Reklama

Hejt

Już nie raz tu o nim pisałam. O tym, że nie rozumiem tego zjawiska, nie lubię i piętnuję. Co prawda publikuję treści w Internecie, które mogą się nie podobać, ale nie sądziłam, że jakakolwiek forma hejtu dotknie nas w obliczu takiego przeżycia jakim jest pożar. W czwartek na jednym z miejskich portali ukazała się krótka notatka służbowa przekazana do prasy zapewne przez Straż. Zawierała jedynie miejscowość, w której doszło do zdarzenia, co uległo zniszczeniu, ile jednostek brało udział w akcji gaśniczej oraz informację, że żadna osoba nie ucierpiała i kilka zdjęć spalonego traktora. Może jedynie tytuł nadany w gazecie był zbyt na wyrost podany jako „Dramat rolnika” ponieważ my uważamy, że mieliśmy szczęście i skala strat jest niewielka w porównaniu do tego co mogło by się stać… Nie było ani słowa na temat odczuć mojego Męża na temat tego co się zdarzyło. Ale i tu znalazł się ktoś, kto musiał wylać swoją żółć w komentarzach… Zamieszczę je bo to nie ja powinnam się wstydzić.

Ktoś tam się ujął, ale dla Pana Mietka to była tylko woda na młyn…

Ktoś inny (połamaną polszczyzną) sugerował, że traktor nie nasz, a gazeta głupoty wypisuje…

Ani Mąż, ani ja nie chcieliśmy komentować i wdawać się w pyskówkę bo inaczej by się to nie skończyło. Ale po przeczytaniu tego zrobiło mi się przykro. Nie mamy najnowszych modeli maszyn bo na nowe nas nie stać, a zadłużanie się z powodu chęci posiadania nowego jest bezsensu. Dopłaty są jak w każdym kraju UE, z tym, że nasz rząd już załatwił, że w przyszłym roku dopłaty dla polskich rolników będą niższe… Dodatki do nawozów są takie, że wielu rolników już na nie stać, ubezpieczenia każdy rolnik płaci sobie sam. A to, co mamy to jest ciężka praca mojego Męża bo w rolnictwie nikt warunków pogodowych nie przewidzi, a są one kluczowe dla wzrostu roślin. A emocje po pożarze? Ze mnie schodziły przez dwa dni. Moja Mama najpierw odczuwała ucisk w postaci nerwobólu w klatce piersiowej, a teraz już trzeci dzień zmaga się z migreną… a to wszystko jest wynikiem stresu i emocji. A mój Mąż? On w ogóle nie miał czasu na dojście do siebie. Był akurat krótko po ścięciu kukurydzy więc środę, czwartek i piątek od rana do wieczora spędzał na polu przygotowując glebę do siewu… A ktoś powie, że nas utrzymuje?!? Bo jedzenie to w sklepach na półkach wyrasta chyba…

Niech by to…

szlag trafił! Ten rok jest pechowy dla mnie pod względem zdarzeń drogowych. Już trzecie. Mijanka na polnej drodze, ja zbliżyłam się do prawej krawędzi robiąc więcej miejsca do wyminięcia, ona nie. Zahaczyłyśmy się lusterkami. Moje lekko się przymknęło, jej się urwało. Jak stwierdził mój Mąż wina obopólna.

Edit: Pani dała znać, że lusterko sobie założyła i wszystko działa. No to ok, sprawa zamknięta.

Coś w ten deseń

W pobliżu pracy mam sklep dobrej piekarni gdzie zawsze kupuję pieczywo. Dziś po chleb pojechał Małżu. Miał też odebrać ze szkoły książki do uzupełnienia dla Juniorki, przecież to po drodze. Wrócił i mówi, że maść Vicks’a kupił, o którą dodatkowo prosiłam. Ale książek nie odebrał. Zapomniał… Przebrał się w ciuchy robocze i poszedł do swoich zadań, a po książki pojedzie w poniedziałek. W poniedziałek to ja już może w szkole będę, a Juniorka może wyzdrowieje to też. Już nawet chciałam wsiąść w samochód i sama po nie jechać, skoro prosiłam żeby mi je przygotowali… ale potem doszłam do wniosku, że albo mam opiekę i siedzę z dzieckiem albo się pałętam po szkole…

W tym co robi „zawodowo” jest zorganizowany i metodyczny. Ale reszta bywa roztargnieniem, że ręce opadają…

Wk…

Psu o dupę to wszystko potłuc. Organizacja pracy zaczyna wchodzić w opary absurdu sięgające kosmosu. I jak przez ten tydzień z chęcią przygotowywałam filmiki, prezentacje by wspomóc koleżanki, ogarniałam nowe aplikacje i programy by to wszystko było jeszcze atrakcyjniejsze. Tak teraz to mam ochotę napisać rezygnację z pracy albo niech mnie wyrzuci za piorun na profilu skoro mają kablować za poglądy.

W pogoni za czasem

Weekend dobiegł końca. W ekspresowym tempie. To weekend z cyklu tych, w których gonię za każdą minutą z wywalonym jęzorem. Nie lubię takich dni. Czy zdążyłam ze wszystkim? W zasadzie tak. Na liście „to do” pominięte co najwyżej to, co miało być czasem dla mnie. Z przestrachem braku relaksu w oczach próbuje nadrobić go tym wpisem zrzucającym balast z żółci pozostawiania wszystkiego na mojej głowie. Trochę mi ulży, ale i tak nie rokuje to dobrym wejściem w nowy tydzień. No nic, trzeba się ogarnąć, wyspać i liczyć na spokojny poniedziałek.

00:00

Gdy kładłam się spać zegar wyświetlił te magiczne 4 zera.

Koniec i Początek.

Za tydzień koniec tego dobrego i początek nie wiadomo czego. Jeszcze o północy myślałam, że ten koniec będzie taki mój, że na tyle ile się każdego dnia da, będę uciekać do mojego świata. Nie minęło 12 godzin, a już wiem, że ten czas będzie można o kant d***y mojego Małża potłuc. Wrze pod pokrywką.

Lepsiejsze…

Eh, te aktualizacje… Dobijała się jedna taka i dobijała. W końcu ją zaakceptowałam. I teraz mam… totalnie rozwalone zapiski w telefonicznych Notatkach. Takie ulepszenie, że się teraz odnaleźć nie mogę. Kategorie w panel boczny się pochowały, a wszystkie notatki jak puzzle się rozsypały.

Koniec lipca

A jak koniec lipca to połowa lata za nami. W perspektywie jesień więc ciepła trzeba już spodziewać się mniej niż więcej. Jak już po niektórych wpisach można się było zorientować 😉 śledzę na FB kilka australijskich stron. I taką to informację zobaczyłam

zimaPerth
źródło: ABC Perth

23,5 stopnia w ZIMĘ! Tak, wiem, że w swoim oburzeniu nie uwzględniam istotnych różnic w uwarunkowaniach klimatu. Ale, że łatwo się dziś denerwuję to to też mnie wkurza. Co mam dziś za oknem w środku nibyLATA? 20 stopni z przewagą chmur i silnym, chłodnym wiatrem.

Oprócz tego wkurza mnie mulący od 2,3 dni Internet mimo dobrego jak na nasze warunki sygnału. Rozłączający się stary modem… kupiłam nowy, właśnie przyszedł… ale aplikacja go nie widzi, a mnie denerwuje szukanie teraz rozwiązania bo nie mam technicznych spraw w jednym palcu i muszę poszperać i pokombinować i nawet system mnie denerwuje bo nie mogę znaleźć czegoś co w xp raz na jakiś czas wykorzystywałam…

WYLUZOWAĆ…

Nie ma to jak wsparcie z „góry”

Niedziela niedzielą, ale i w niedzielę czasami trzeba popracować. Otworzyłam służbową pocztę i kamienie osunęły mi się na głowę. Albo inaczej, Dyrektor pod nogi kłody podłożył. A rozmawiałam z Nim we wtorek. Powiedziałam co robię. Jakie daty wyznaczyłam. A Dyrektor w piśmie do wszystkich wydłużył termin o tydzień! Czyli skrócił mój czas o połowę… bo Jemu się wydaje, a przecież nigdy procesu nie śledził i nie wie jak przebiega i ile czasu wymaga. Już widzę, że z tego powodu większość olała mojego maila i moją prośbę. Potem jeszcze będzie taka część, która sama wydłuży sobie termin, bo przecież oni jeszcze nie wiedzą. Potem podadzą tylko połowę informacji, resztę w porozumieniu z jeszcze innymi będę musiała ustalić sama. I będziemy się tak przerzucać mailami, bo przecież wszystko odbywa się zdalnie, a czas będzie uciekać jak woda przez palce. A gdzie czas na dwa ostatnie etapy? Powinnam się wściekać. I tak poniekąd jest. Z drugiej strony, już nie czuję tej odpowiedzialności za ewentualne fiasko. Będę tylko upierdliwie Szefowi donosić jak mało mam teraz danych i że wszystko na cienkim włosku zawisnąć może.