Wszystko nie tak

Moją Mamę zaczął nękać dziwny ból. Ni to woreczek żółciowy (z którym co jakiś czas ma mały problem) ni to kręgosłup czy mięśnie przy nim. Poszła do lekarza. Lekarka stwierdziła, że to problem z nerwem piersiowym. Tak jak doskwiera ten od rwy kulszowej tak i te piersiowe. Zleciła morfologię, rentgen kręgosłupa celem ustalenia czy Mama ma może zwyrodnienia i usg jamy brzusznej (badanie w sierpniu). Leków żadnych nie przepisała. Mama może brać pyralginę i smarować voltarenem. A kolejna wizyta z wynikami morfologii i rentgena we wtorek. Niestety od wczoraj jest zdecydowanie gorzej. Boli coraz więcej ciała i cały czas. Na pogotowie Mama nie chce, a z drugiej strony mówi, że już nie może wytrzymać bo ból jest tak nietypowy, że nie pozwala ani siedzieć ani leżeć więc nawet nie śpi.

Jutro mamy spotkanie formacyjne przed sobotnią komunią. Do tego jesteśmy zaproszeni na komunię siostrzeńca mojego Męża. Od poniedziałku te wszystkie próby itd.

A ja nawet nie mam ochoty wyjść z domu. Nie dość, że praca mnie dołuje to teraz ta sytuacja z Mamą sprawia, że stres wywindował. Moje tabsy na dobre samopoczucie nie dają teraz rady bo mam już problem z powstrzymaniem łez.

W końcu Mama stwierdziła, że nie da rady. Zadzwoniliśmy po karetkę. Obadali. Stwierdzili, że to faktycznie od kręgosłupa będzie. Dali tramal i kazali kupić ketonal.

3340

Życie szybko potrafi weryfikować czy nasze dylematy, są naprawdę warte narzekania.

Kobieta z czwartkowego wpisu okazała się być tylko nastolatką. Dziewczynką, którą znałam i niemal każdego dnia widywałam. W szkole jest ich dużo, jedni przychodzą, drudzy kończą podstawówkę i wychodzą, każdego roku jest ich całościowo około 500, jednych zna się bardziej, innych mniej, jednych się lubi, inni potrafią nam zajść za skórę. Ale bez względu na wszystko, gdy obserwuje się ich rozwój od zerówki do 8 klasy, to człowiek czuje się związany z każdym z nich.

Odkąd wczoraj dowiedziałam się co się tam wydarzyło to nie mogę się ogarnąć. Szok, niedowierzanie i ogromne zaskoczenie, a także poczucie pewnej porażki. Świąteczne sprzątanie i gotowanie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Byłam z Juniorką na święconce. Patrzyłam na Jezusa w grobie i myślałam o dziecku, którego ciało złożone jest teraz w jakiejś bezdusznej kostnicy ponieważ procedury prokuratorskie trwają, a okres świąteczny im nie sprzyja. Wielki Piątek, Wielka Sobota, Wielkanoc, tym razem w faktycznej zadumie nad śmiercią i życiem.

Nostalgia (wygenerowana przez AI)

Wielki Czwartek

Był wypadek na torach. Kobieta targnęła się na swoje życie. Zginęła.

W jak ciemnym momencie swojego życia musiała być?

Też wpakowałam się w kłopoty i w sumie to nie mam pojęcia jak je wyprostować. Ale nie potrafiłabym… Mam Juniorkę i choćby nie wiem co, to chcę widzieć jak dorasta…

Pod górkę

Juniorka ma małą przerwę w chodzeniu do szkoły. Musi pozbyć się kaszlu…

Ja rozproszona problemami własnego organizmu musiałam coś namieszać przygotowując paczkę ze zwrotami do wydawnictwa, bo przyszedł mail informujący, że jest niezgodność (ale nie podali jaka…). Dopiero jutro pewnie dowiem się o co chodzi. I znowu stres i słaba przez to noc…

Weekend

Po pierwszym dniu pracy przyszedł weekend. Czy to miało sens? Pytali wszyscy. Ale nie nam na to pytanie odpowiadać. My stosujemy się do polecenia służbowego.

Gdy wracałam z pracy mój Eugeniusz znowu po prostu się zatrzymał. Po chyba piątym przekręceniu kluczyka odpalił i dojechaliśmy do domu. Potem pojechaliśmy jeszcze 32km do mechanika/elektryka. Pan podłączył Eugeniusza do komputera i zapisał na środę lub czwartek. Czym od poniedziałku jeździć? Ryzykować małym Eugeniuszem czy ryzykować za dużą jak na ustawienia mojego mózgu Toyotą?

Drugi raz w tym miesiącu byłam na granicy ataku paniki.

A miałam dziś napisać relaksacyjny post o morzu.

Napięcie

Mama pakuje się na wczasy. Ciągle czegoś szuka, jest nerwowa. Gdy z koleżanką załatwiały sobie ten wyjazd była podekscytowana, ale to było kilka miesięcy temu. Podejrzewam, że dziś powiedziałaby, że nigdzie nie jedzie. Już nawet nie próbuję prosić, żeby pomogła mi nałożyć farbę na włosy. Te 10 dni jeszcze wytrzymam, a ombre czy sombre podobno nadal modne.

Na Juniorki koloniach zostały 3 wolne miejsca. Jeszcze Jej nie zapisałam. Znam swoje dziecko i mimo Jej ogromnych chęci wyrażanych w domu i wszędzie gdzie się da, to jakoś Jej tam nie widzę. Nie wiem co robić bo może jednak powinnam te pieniądze zaryzykować. Gdy było 6 miejsc to Mąż mówił: „zapisz ją”, gdy są 3 miejsca to się nie odzywa…

Mnie psychicznie obciąża praca. Czerwiec jak zawsze hardkorowy i napięcie rośnie z każdym dniem. Niestety na tyle to obciąża głowę, że z tych 4 wolnych dni i nawet wypadu nad morze nie wyniosłam nic, żadnego odreagowania. Śpię po 4 godziny bo reszta to karuzela z myślami i nerwami. Do tego dopada mnie PMS. A potem powinnam sprawdzić poziom hormonu FSH bo młodość nie wieczność.

Czuję jak ten balonik z wstrzymywanym powietrzem rośnie i rośnie i jest już bliski granicy wytrzymałości. A czerwiec to taki piękny miesiąc, z którego tyle można czerpać, a mnie on zawsze przelatuje przez palce.

Kiepski finał

O tym, że w pracy mam zimno zanim włączą ogrzewanie i gdy je wyłącza (a aura nie rozpieszcza) piszę co sezon. Pewnie już do znudzenia. Ale co sezon, dla mnie jako niskociśnieniowca któremu ciągle zimno, jest to realnie doskwierający problem. Ubieram się warstwowo i wcale tych warstw w pracy nie zdejmuję. Wczoraj przez te 13 stopni za oknem ręce miałam skostniałe mimo swetra z dodatkiem owczej wełny, bluzki z długim rękawem i podkoszulka. W efekcie permanentnego marznięcia od początku maja boli mnie dziś gardło, głowa, z nosa kapie i ogólnie czuję się źle. I taki to mam weekend… udaję, że istnieję.

Photo by Liza Summer on Pexels.com

Kiepski dzień

W ciągu ostatnich 3 tygodni był taki czas, że myślałam, że nie dotrwam do dnia dzisiejszego. Ale jest i tak się wczoraj na niego cieszyłam. Jednak już noc była dziwna. Dokuczał mi sen, czy myśl, że nie chcę jechać na wycieczkę do Malborka (wycieczka już była i nawet nie proszono mnie o pomoc w jej przebiegu). I z tym przeświadczeniem „nie chcę” wstałam. Ubranie już miałam przygotowane, nawet wieczorem bluzkę wyprasowałam… tylko jak założyłam ją na siebie to stwierdziłam, że za bardzo odstaje przy szyi i jest mi przez to zimno… przebierałam się w biegu na 5 minut przed wyjściem. Już wtedy wypowiedziałam zdanie, że to „kiepski dzień”. Ale to, to było dopiero preludium. Najgorsze z dzisiejszego dnia jest to, że skręciłam nogę w kostce, prawą nogę. Święta w głębokich powijakach. Mężu chory więc zły z tego powodu na cały Świat i czepia się wszystkiego. A słuchając Go już nie wiem czy cieszyć się z tych wolnych dni czy żałować, że chociaż przez kilka godzin nie musiałabym słuchać tego świętego oburzenia pana „idealnego”.

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij