Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij

Inny wymiar

triangle-2136288_1280
95C/pixabay

Już luty, a więc blisko rok mojej obecności na WordPress. W miarę przejrzyście, funkcjonalnie, czego chcieć więcej… Ale dziś zatęskniłam za rokiem 2005,6,7… czyli za początkiem. To był „inny świat” i chociaż wiem, że wszystko płynie to jednak czegoś stamtąd brak.

Hawajska… Hornet…

M – pozdrawiam 🙂

Reklama

Zwykli ludzie w wielkim świecie

Siedzę na plaży nad jeziorem. Ludzi multum, beztroska, zabawa, szum i gwar jest wszechogarniający… Chociaż ja myślami gdzie indziej… 80 lat temu drugi tydzień trwało małżeństwo moich Dziadków. Co z tego, jak od kilku dni Dziadka już nie było, było już po mobilizacji. Garnizon Dziadka nie utrzymał się długo. Dziadek do niewoli trafił jeszcze we wrześniu i całą wojnę spędził na robotach w Rzeszy. Po wojnie na szczęście wrócił. Moi Dziadkowie jako małżeństwo przeżyli w sumie 66 lat, jednak mieli dużo szczęścia. Nie byli z żadnej dużej, strategicznie znaczącej miejscowości. Byli też najzwyklejszymi mieszkańcami Polski. To tylko dowodzi faktu, że II wojna dotknęła wszystkich. Oby nigdy więcej się nic podobnego nie powtórzyło…

Kiedy Słońce było bogiem

Gród Biskupin to zrekonstruowana osada istniejąca tam około 700 lat p.n.e. Była to owalna osada założona na niewielkiej wyspie, otoczona drewniano-ziemnym wałem obronnym o wysokości około 6 m, ponad którym górowała wieża strażnicza z bramą wjazdową. W pobliżu tej bramy mieścił się główny plac – miejsce zebrań i targów. Dalej stały drewniane chaty ustawione w rzędach. Każdy rząd budynków pokrywał wspólny dach, pokryty trzciną. Wnętrze domów dzieliło się na dwie części – izbę główną z paleniskiem i łożem dla całej rodziny oraz przedsionek dla zwierząt. W biskupińskim grodzie żyło około 600-800 mieszkańców, którzy trudnili się głównie uprawą roli, hodowlą zwierząt i rzemiosłem – tkactwem, garncarstwem, odlewami z brązu i żelaza, ale również myślistwem, rybołówstwem czy zbieractwem. Biskupin odwiedziłam kilkakrotnie, pierwszy raz jako uczennica i już wtedy miejsce mi się spodobało. Lubię takie miejsca, gdzie czuć historię. Na przełomie lat 80 i 90 oczywiście było tam bardziej surowo, mniej atrakcyjnie. Teraz w chałupach bywają rzemieślnicy, można zamówić bardzo ciekawe lekcje tematyczne. A jak pojedzie się w czasie Festynu Archeologicznego to już w ogóle jest wypas. Jestem w klimacie bo i też czytelniczo ze współczesnej Prowansji przeniosłam się w X wiek do Słowiańskiego siedliska. A po głowie zaczął chodzić Wolin, by pod stopami poczuć Jomsborg i jego ducha.

biskupin
Biskupin, widok z jeziora

 

Niebieskie lato

W każde wakacje przypomina mi się serial z dzieciństwa. Czołówka kojarzona zawsze z grupką dzieciaków na rowerach, poza tym błękit nieba, błękit wody. Serial emitowany był w latach 80. Taka projekcja idealnego lata towarzysząca mi do dziś: grupa przyjaciół, wspólne przygody, piękne miejsca, wiatr we włosach, słońce na twarzach. W sumie idealne wakacje tak powinny wyglądać.

basen
niewielki basen, niewielki koszt… radość nieograniczona 🙂 (tylko z pogodą różnie)

Wspomnień nie koniecznie czar

W poniedziałek pracowałam od 6:30 do 20:00 (ale za wycieczki nie płaci się nadgodzin). Można by powiedzieć, że fajnie, że pozwiedzać można. Czasami faktycznie „coś” człowiek użyje, ale głównie taki wyjazd jest stresem, tym bardziej gdy jedzie się z młodszymi dziećmi. Jechała jedna klasa więc ilościowo niby nie było źle, ale problemów jednak było mnóstwo. Jedno wymiotowało i miało rozwolnienie, dwójka innych tylko wymiotowała, jednemu leciała krew z nosa. Zgubioną legitymację, 50 zł i czapkę pomijam jako niezagrażające zdrowiu. Do tego upał, na nieprzewiewnym rynku w czasie gry miejskiej dawał się we znaki. Mankamentem też był sposób ułożenia zajęć przez organizatora ponieważ chodziliśmy w tą i z powrotem, licząc ciągle głowy co by się nie pogubili w obcym mieście 170 km od domu. Zrobiłam dosłownie 3 zdjęcia, wróciłam wymęczona i poparzona słońcem. Całe szczęście nie zawsze jest tak źle.

ot
tu musiałam zrobić zdjęcie, w miejscu historycznym, będących też tłem w książkach Cherezińskiej

A dziś innych wspomnień na pewno nie czar. Po raz trzeci przekonuję się, że zakup pojedynczych książek w księgarniach internetowych idzie błyskawicznie to z dużymi zamówieniami (naprawdę dużymi) nie radzą sobie tak dobrze mimo odręcznej dostępności towaru. I znowu tydzień ogromnego stresu przede mną czy wszystko przyjdzie na czas, szczególnie, że nadal nie mam odpowiedzi od części rodziców co do preferencji ich pociech na książkowe nagrody…

Mam nadzieję, że jutro choć odrobinę zresetuje się na „Strasznym dworze”.

Dotyk przeszłości

<p style="text-align: …

Usłyszałam wczoraj w radiu piosenkę „Angels” Morandi. I nagle boom, olśnienie, przecież ta piosenka była popularna 10 lat temu… dziesięć lat… dekada… O rany, taki szmat czasu… przecież ja nie czuję, że minęło już tyyle lat… W zasadzie wspomnienia z tamtego okresu nie są istotne na tym etapie mojego życia, które poukładało się zupełnie inaczej niż zakładałam wtedy i dobrze. Jednak to co działo się wtedy było ważne, chyba wtedy zaczęłam żyć naprawdę… i stąd ten sentyment…

p.s. po wczorajszym edytowaniu notki jeszcze jedna dygresja na temat suszy, dziś patrzyłam na drzewa i z niedowierzaniem zauważyłam spadające żółte liście, a to dopiero 11 lipca… smutne…

Już jesień

<p style="text-align: …

Mimo, że w kalendarzu jeszcze lato, to ja będę uparcie twierdzić, że od 4 września mamy jesień. Kołomyja katarowo – przeziębieniowa trwa. Dziecko więcej w domu niż w przedszkolu. Ja 5tego września czułam się tak, że do pracy poszłam jedynie z poczucia obowiązku. Gdzie nie spojrzeć ktoś kicha i smarcze. Jak walczyłam z przeziębieniem to przypomniało mi się, że raz zaczęłam rok szkolny dużo później ze względu na anginę. Miałam wtedy 12 lub 13 lat i to był pierwszy raz kiedy miałam do polskiego i matematyki zeszyty włoskiej produkcji z gotowymi marginesami. Tak, tak, jestem z czasów kiedy marginesy rysowało się ołówkiem. W ogóle to wakacje jakoś sentymentalnie w tym roku traktowałam. Inne wspomnienie wiązało się z podobnym okresem czasu, kiedy to jeździłam swoim czerwonym rowerem model jubilat po wiśnie. Gdy Ciocia nie chciała za nie nic w podziękowaniu to stawiałam kawę (jaką Mama mi dała) pod drzwiami, dzwoniłam i szybko uciekałam 😉 A Ciocia Basia uszyła mi szalenie modne wtedy spódnicospodnie, różowe w białe groszki 🙂 Fajne czasy kiedyś były 🙂

A teraz w szkole mnożą się absurdy, aż szkoda o tym myśleć, mówić, pisać…

O miejscach

<p style="text-align: …

Fokarium Hel: trafi się, ale mogło by być lepiej oznakowane, a sam pokaz karmienia: rozczarował mnie, ludzi dużo, widziałam cokolwiek tylko przez chwilę, udało się zrobić tylko 3 zdjęcia, wszystko trwało nie więcej niż 10 minut, a jak pada deszcz to niestety nie ma się gdzie z dzieckiem schronić żeby jednak coś zobaczyło

Osada Łowców Fok: też słabo oznakowana, po drodze minęliśmy rodzinkę która stwierdziła, że tam nic nie ma, a po prostu za szybko zawrócili. Mały skansen i muzeum, ale bardzo fajnie wszystko przedstawione, wspaniale usytuowane (no tak, przecież łowcy fok musieli mieć osadę blisko morza), a dodatkowo spacerek po lesie

zamek Jan III Sobieski: dwór wybudowany w XVI przez Ernesta Wejhera jako pierwsza siedziba rodu, swego czasu bywał tam Jan III Sobieski, przez jakiś czas dwór należał również do siostry króla, Katarzyny, która później przekazała dobra wejherowsko – rzucewskie bratu. Obecnie zamek przekształcony na hotel, pięknie utrzymany, a i obiad zjedzony w tamtejszej restauracji był pyszny

ZOO w Oliwie: początek był fajny, Juniorka zaciekawiona i zadowolona, ale im dalej w „las” tym wszyscy byliśmy bardziej znudzeni, a Juniorkę coraz trudniej było „okiełznać”, chyba za mała jeszcze jest na taką atrakcje bo zwierzątka często ukryte na swoich wybiegach, a jak pokazywaliśmy jej gdzie się schowało to ona często nie wiedziała czego szukać, a krokodyle? czy na pewno wystarczają im tak małe pomieszczenia?

Muzeum Kocham Bałtyk pod Władysławowem: 3 wystawy w jednym miejscu: środowisko nadmorskie, obrazy 3D przy których można się fajnie pobawić zdjęciami i wystawa z klocków lego (np. makieta zatoki puckiej), którymi również można się pobawić, w sumie w całości fajna rozrywka

Rewa? Kupiła mnie w całości bliskością morza i spokojem nawet w sezonie turystycznym.

Tylko krajobraz inny

<p style="text-align: …

Gdy przychodzą upały przypomina mi się zwiedzanie Dubrownika w 2012 roku. Gdy dojechaliśmy na miejsce, samochodowy termometr wyświetlił jedyne 43 stopnie, co skwapliwie uwieczniliśmy na zdjęciu

otwarcie drzwi wiązało się z potężnym uderzeniem ciepła. Ale nic, z uśmiechem na ustach ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Kamienne uliczki aż lśniły w słońcu, co przyprawiało stare miasto o dodatkowy urok

i tak obeszliśmy miasto w żarze lejącym się z nieba, szukając zacienionych zakamarków (co też fajne bo człowiek znajduje miejsca mniej oblegane, a często bardziej klimatyczne), racząc się lodami i wypijając hektolitry wody marki Jana. Wracając do samochodu ciężko było podciągnąć się pod schody prowadzące do nowszej części miasta. Ale widok na górze rekompensował wspinaczkę wysokogórską 😉

W tym roku mam taki niedosyt lata, że upały mi nie przeszkadzają. Jedynie co to zbyt nagrzana sypialnia jest pewnym utrudnieniem. I Juniorki mi szkoda bo chodzenie w pampersie w tych temperaturach to jakaś makabra musi być.

Dawno, dawno temu

<p style="text-align: …

Obudziłam się i pomyślałam na co mam ochotę. Spojrzałam na zegarek, hm, za chwilę obudzi się Kierowniczka Zamieszania. A kiedyś niedziele wyglądały tak: budziliśmy się niespiesznie, szło się na śniadanie i wracało do łóżka, obiad albo w domu albo na wyjeździe, popołudniami był czas na różne wyjazdy, a potem znowu wylegiwanie się w łóżku. Teraz nie ważne na co mam ochotę w niedzielny poranek, ważne na co ochotę ma nasza Kierowniczka.