Dorosłe życie to niezliczona liczba rutynowych czynności wykonywanych codziennie i codziennie i codziennie. Rodzicielstwo jeszcze tylko czynności dodaje. I czasami przychodzi taki czas, że mam tego kołowrotku dość, tak jak to było wczoraj. Wieczór to niezmiennie: przygotowanie kolacji dla siebie i Juniorki, karmienie psa, ładowanie zmywarki, pomoc Juniorce w czasie kąpieli, rozczesywanie włosów Juniorki, siedzenie na fotelu obok łóżka Juniorki dopóki nie zaśnie, w tygodniu przygotowanie ubrań na kolejny dzień, wyprowadzenie małego psa i wypuszczenie dużych (tymi dwoma ostatnimi zadaniami czasem wymieniam się z mężem), włączenie zmywarki i dopiero mogę sama przygotować się do snu. Wczoraj Juniorka nie mogła zasnąć, siedziałam przy niej dobre 40 minut. Gdy wróciłam do góry po wyprowadzeniu psa była 22:44, a jeszcze jak weszłam do góry to Juniorka zaczęła marudzić i Mąż poszedł u niej posiedzieć. O tej porze to już nie ma co myśleć o własnym wieczorze. Nie wiem kiedy oglądałam film, który zaczął się o 20, w ogóle nie wiem kiedy oglądałam film w całości… nie wiem kiedy przed godz. 22 miałam czas dla siebie i męża. Wczoraj też chciałam tak niewiele dla siebie, a i tak się nie udało i byłam z tego powodu zła.
Dziś będzie jak zwykle, odhaczę te same rzeczy z listy. Jutro też tak będzie. Będzie tak, aż Juniorka osiągnie kolejny poziom samodzielności. Dopiero wtedy odzyskam kolejną część dnia dla siebie.
A teraz dla osłody zjem sobie porcję sernika z brzoskwinią i wypiję czekoladowe cappuccino.