Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij

Koegzystencja

Trafiłam na nie przypadkiem, kosząc trawę tuż przed naszym wyjazdem na Wolin. Przeraziłam się trochę bo miejsce ich bytowania jest tak blisko piaskownicy i huśtawek. Próbowaliśmy się wtedy (w niezbyt humanitarny sposób) pozbyć. Na drugi dzień pojedyncze osobniki nadal były widoczne. Kolejnego dnia wyjeżdżaliśmy na wakacje. Po powrocie okazało się, że i gniazdo i rój ma się dobrze, osy przeniosły tylko wejście… Widać wyjątkowo dobrze im tuż pod gruszą. I tak sobie koegzystujemy do tej pory…

Rok temu w jednym z garaży osy założyły gniazdo. W tym roku też, tylko w przeciwległym rogu… Ale te wiszące kokony łatwiej usuwać w bezpieczny dla nich sposób.

Reklama

Koktajl z emocji

Juniorka wczoraj miała pierwszą wizytę u psychologa. Pani sympatyczna, uśmiechnięta, mama czwórki dzieci, psycholog nie tylko z doświadczeniem w prywatnym gabinecie, ale także tym klinicznym. Juniorka najpierw chciała, potem nie chciała, trochę się denerwowała, potem chciała wejść sama (i tak też było, a że ona w rozmowie z dorosłym nie ma sobie równych to rozmawiała, aż wypieki na twarzy miała – ale to pewni efekt pewnego stresu).

Dla mnie to też była stresująca sytuacja. Swego czasu miałam styczność z psychologami, żadnemu jednak nie potrafiłam zaufać więc żaden nie mógł mi pomóc. Dlatego wiem jakie to ważne by trafić na odpowiednią osobę. Stres, którego wczoraj doświadczyłam sprawił, że po wyjściu z gabinetu szalał we mnie koktajl dopaminy, endorfin i wszystkiego co tylko może wyprodukować własny organizm. Byłam pobudzona. Dopiero koło północy dotarło do mnie, że nie powiedziałam wszystkiego, że skupiając się na jednych sprawach zapomniałam o drugich, drugich które i dla Juniorki też są kwestią zasadniczą. Skupiłam się na braku pewności siebie i trudności w relacjach z rówieśnikami, a o toksycznej relacji koleżeńskiej jedynie wspomniałam w błahych przykładach, zapomniałam o grożeniu uderzeniem i wymuszaniu na moim dziecku udawania, że mnie nie widzi by tylko została chwilę dłużej w świetlicy… – jak to można było zapomnieć, przecież to w pierwszej kolejności miałam powiedzieć, że moje dziecko może czuć się osaczone. Zaczęło narastać przekonanie, że nie naprowadziłam psychologa na wszystko lub rozmowa ze mną była źle przeprowadzona. A w takich sytuacjach wytwarza się we mnie ogromna chęć naprawienia sytuacji natychmiast, tu i teraz i nie ważne, że kolejna wizyta już za 1,5 tygodnia i mogę dopowiedzieć co trzeba. Mnie gnębi myśl, że powinnam to zrobić od razu. Euforia zaczęła opadać. I dziś czuję się wyzuta z energii, opadnięta z sił i mam ochotę zwinąć się w kłębek i unikać świata.

Na ten moment psycholog skupiła się na wzmacnianiu poczucia wartości u Juniorki, co też jest ogromnie potrzebne. Ale przecież nurtuje mnie cały czas fakt czy to wystarczy do asertywnego powrotu do klasy…

ZOO

Niemal po tygodniu od wyjazdu, ale udało się w końcu ogarnąć ten wpis 😉

Juniorkę interesują zwierzęta, a ZOO daje możliwość zobaczenia gatunków, których wokół domu nie znajdzie. Choć akurat za naszym płotem i na naszym niebie dosyć sporo się dzieje. Ja wyjazdy do ZOO lubię… ale tak sobie. Nasze jest niewielkie i już kilka razy odwiedzone. W Gdańsku byliśmy we wrześniu. To tym razem wybór padł na Łódź, autostradą to też nie aż tak daleko. W ZOO jak to w ZOO 😉 zwierzęta nie zawsze pałają taką chęcią zobaczenia nas, jaką my ich 😉 no i mają do tego prawo, w końcu lew większość doby przesypia, tygrys pojawił się na chwilunię, pandy rude (u nas przychylniejsze zwiedzającym), psa leśnego zobaczyliśmy dopiero przypadkiem gdy wyszliśmy na taras widokowy przy zewnętrznym wybiegu słoni, a kangury odpoczywały na drugim końcu wybiegu 😉 Niestety nie znaleźliśmy pawia złotego, ale za to ten „zwykły” przechadzał się po prostu między zwiedzającymi. Smuteczek mnie naszedł na widok pancernika włochatego biegającego wzdłuż ściany, wyglądało to dość depresyjnie, a jeszcze ktoś dodał, że w zeszłym roku tak samo biegał… nie znam się na ich zwyczajach, może one tak mają, a może to jednak stres… No i orientarium, to co ciekawiło mnie najbardziej. Nie wiem dlaczego ubzdurałam sobie, że te 26 metrów tego budynku to będą tunele akwariowe… no ale tak już mam 😉 gdy pod koniec studiów byłam we Włoszech to uważałam, że w kraterze Wezuwiusza zobaczę lawę 😉 Orientarium to oprócz części akwariowej także wybieg dla słoni (z możliwością kąpieli, a dla zwiedzających możliwością zobaczenia pływającego słonia tak jakby od dołu), wybiegi małp, krokodyli gawialowych (dopiero z najwyższego poziomu Orientarium widać ich rozmiar i potęgę). Akwaria zawsze w ZOO lubię. Te zwykłe w Łodzi już zrobiły na mnie wrażenie. No a strefa oceaniczna i rafowa w Orientarium to jednak fajna sprawa, nawet jak nie ma 26 metrów 😉 Ryby ławicowe, rekiny, płaszczki można je podziwiać idąc tunelem lub przystając przed taką ścianą… można nawet usiąść w niewielkim oddaleniu i patrzeć, patrzeć, patrzeć…

Generalnie wyjazd do łódzkiego ZOO i Juniorka i my zaliczyliśmy do udanych, spędzając tam większą część dnia. Do tego dzieci dostają mapę i zbierają na niej pieczątki. Przy wyjściu mogą zgłosić się po legitymację Odkrywcy ZOO. Juniorka też dokupiła sobie medal, a co 😉 Na legitymacji jest miejsce na 3 pieczątki i lista współpracujących z grą terenową ZOO. Także kolejna wyprawa do ZOO już zaplanowana, na szczęście na terenie naszego województwa więc jeszcze w te wakacje powinno się udać.

A tu kilka ujęć z naszej wyprawy

Pendolino

W sobotę wyszła za mąż moja uczennica. W sierpniu kolejna para moich uczniów bierze ślub. Jeżeli nie wyjedziemy to pojadę do kościoła i uściskam tą moja już teraz od kilku lat koleżankę z pracy 😉 We wrześniu kolejni zawrą związek małżeński. Ba, ale to jeszcze nic! Są też tacy, którzy mają dzieci w porównywalnym wieku do mojej Juniorki. To jest dopiero coś 😉 Czas leci jak szalony, tylko ja mam wrażenie, że zatrzymałam się gdzieś w jednym punkcie wraz z tym moim bardzo nieletnim jeszcze dzieckiem 😉 i dlatego informacje o ślubach czy narodzinach dzieci u uczniów zawsze zaskakują.

Gdy byłam mała to uważałam, że czas ciągnie się jak flaki z olejem. Dni były długie, tydzień trwał i trwał, miesiąc to była kupa czasu, a rok to w ogóle wychodził poza wyobrażenie. Teraz dni to jak mrugnięcie powiek… Spytałam więc wczoraj Juniorkę czy uważa, że dzień trwa długo? Czy tydzień i miesiąc się jej ciągną? I ku mojemu zdziwieniu odpowiedziała, że nie, że dni mijają szybko. Tylko w jednej sytuacji myśli, że rok to długo, gdy trzeba czekać na urodziny.

Photo by Betu00fcl Balcu0131 on Pexels.com

Sommerduft

Kiedy w maju zachorowałam pisałam do koleżanki z pracy jakie mam objawy. Napisałam. Wysłałam. I potem zobaczyłam. Oprócz bardzo obolałego ciała, gorączki i niewielkiego kaszlu miałam też ZAKOCHANY nos. Oczywiście automatyczny słownik w taki sposób poprawił sobie słowo zatkany. Zakochany przecież zawsze lepiej brzmi. Po chwili zastanowienia pomyślałam, że to nie takie głupie. Przecież mój nos jest zakochany w zapachach świeżych, cytrusowych, wodnych, których z nastaniem każdej wiosny ciągle poszukuję.

Taki zapach owiewa mnie każdego lata przy wejściu do jednego z centrów handlowych. Wdycham go zawsze głęboko. Widać, że mimo posiadania flakoników Armaniego, Kleina, Chanel to jednak moje gusta perfumeryjne nie są zbyt wygórowane 😉 Idę dalej, zapach się ulatnia. W końcu ja tu przyszłam po chusteczki higieniczne. Potrzebuję takie w paczuszkach po 10 szt., takie do torebki. Stoję przed półką w drogerii i patrzę na ofertę mojej ulubionej firmy. Paczuszki w foliowych wagonikach po 15 szt. Myślę sobie: po co komu aż 15 paczuszek z chusteczkami? Mnie wystarczy tylko wagonik z 10 paczuszkami. W końcu znajduję taki. Wzory bardziej infantylne, a ja na pogrzeb mam iść… ale dobra biorę, na napisy nie zwracam uwagi. Juniorka w domu widząc słodkie leniwce od razu rozpakowała moje chusteczki. Chusteczki zapachowe. O zapachu… lata… Moja Mama twierdzi, że to jakby arbuz… nie wiem. Wiem, że gdy czuję ten zapach to mam ochotę napić się mirindy 😉

Sommerduft. Z niemieckim od dawna nie mam nic wspólnego, ale wiem co to sommer i duft, dla pewności mój chusteczkowy sommerduft wrzucam w google (może coś doprecyzują i ten arbuz może będzie). W odpowiedzi dostaję galeryjkę zdjęć z perfumami. Jedne mnie zaciekawiły. Sommerduft z nutami głowy: passiflora, jeżyna, mandarynka, bergamotka; serca: plumeria, ylang-ylang, kwiat pomarańczy; baza: wanilia, bursztyn, drzewo sandałowe. Po jednym wąchnięciu najbardziej wyczuwam jeżynę, ale OK, taki mój zapach też może być, choć nie koniecznie jako sommerduft 😉

A smaki lata? Na te dni to domowa lemoniada. Może nie tak dobra jak ta w łódzkim zoo, ale z własną miętą. I ciasto z naszych jabłek.

I tylko temperatura lata się znów obniżyła. I znów długie spodnie założyłam, a na dwór wychodzę w swetrze.

Cypr i czarne złoto

Przewijam fejsa i nagle post sponsorowany: kup apartament na Cyprze. Gdybym miała fundusze to czemu nie…

Photo by Molly on Pexels.com

…klimat, widoki… to miejsce takiego typu, z którego kiedyś mogłabym nie wrócić. Kiedyś zastanawiałam się w jakich miejscach na świecie mogłabym mieszkać. I wyszło mi, że właśnie jakieś niewielkie miejscowości u morskich wybrzeży, albo Australia, Kanada i o dziwo Islandia (zimno, ale ludzi mało). Mimo, że czasem tęskni mi się do możliwości jakie daje wielkie miasto, to jednak mieszkać w metropolii może bym nie mogła i dlatego żadne Nowe Jorki do głowy mi nie przyszły 😉

Póki co fundusze to my zbieramy na stawienie czoła inflacji, a nie na apartamenty na Cyprze 😉 Wczoraj sypnęło czarnym złotem. Ile z tego będzie zobaczymy, choć wiadomo, że Mężu postara się wyciągnąć ze skupów ile się da, z pszenicą to samo (tą zawsze przechowuje przez zimę do momentu, gdy cena jest najkorzystniejsza). Za kontraktowane buraki cukrowe będą płacić 8zł więcej za tonę niż rok temu… koszty wyhodowania wzrosły jednak bardziej… A w sklepach wszystko drogie… z tego wychodzi, że lepiej być pośrednikiem niż producentem.

rzepak

Wróciło

Po ochłodzeniu wreszcie wróciło prawdziwe lato. Dla wielu na pewno jest za ciepło, a może kiedyś i u mnie takie temperatury będą powodowały dyskomfort, ale póki co tak nie jest. I chociaż się nie opalam to jednak ciepło w lato zaczyna się dla mnie od 28 stopni. Nie męczą mnie też gorące noce Przeszukałam dziś zdjęcia z naszego pierwszego wyjazdu do Chorwacji. Zwiedzając Dubrownik mieliśmy 43 stopnie.

Sama liczba do tej pory robi wrażenie. Ale czy było trudno? Nie. Odpowiednie ilości wody Jana i krem z wysokim filtrem i można było wędrować. Wczorajszego dnia byliśmy w ZOO, najgorętsze godziny spędziliśmy więc drepcząc od wybiegu do wybiegu. Może powinnam się była urodzić w ciepłych krajach? 😉 Jedyne co martwi to susza, która teraz jest już zjawiskiem ciągłym. Nawet trawa w ogrodzie od jakiegoś czasu miejscami jest już przyschnięta. Z drugiej strony powrót ciepła cieszy ze względu na dojrzewanie zbiorów (ostatnie zimne noce nie wpływały korzystnie na uprawy), a jeżeli chcemy w sierpniu jeszcze na chwilę wyjechać to żniwa muszą pójść szybko i sprawnie czyli zboże musi być dojrzałe i suche. W zeszłym roku takie plany pogoda nam unicestwiła, ale może w tym słoneczko pomoże 😉 A póki co będę wygrzewać się w rozgrzanym powietrzu, niespiesznie korzystając z dnia.

Wiktoria

Juniorka lubi kaktusy. Gdy tylko widzi kaktusy w sklepie to prosi o zgodę na zakup. Najczęściej są to rośliny dostępne w pobliżu kas w marketach ogólnospożywczych. Swoim kaktusom Juniorka nadaje imiona. Najczęściej są to imiona jej kuzynów 😉 Czasami opowiada im różne historie. Czasami zapomina, że w ogóle są. Nie wszystkie przetrwały, ale sporo ich cały czas ma na swoim parapecie. Trzy tygodnie temu jeden, o imieniu Wiktoria, bardzo nas zaskoczył. Zakwitł, pięknym i ogromnym kwiatem. Całe szczęście, że już były wakacje bo kwiat otworzył się we wtorkowy poranek więc Juniorka mogła podziwiać go na żywo. Został obfotografowany przez Tatę Juniorki. Ja wtedy byłam jeszcze w pracy więc był telefon od zachwyconego dziecka i przesłane zdjęcia. Nim wróciłam do domu płatki się zamknęły więc nie widziałam go w pełnej okazałości. Przekwitł w zaledwie kilka godzin.

Niedzielna praca

… w g***o się obraca jak mawia mój kuzyn 😉 co sprawdziło się kiedyś gdy razem z Mamą szykowałyśmy się do wakacyjnego wyjazdu i Mama szyła sobie w niedzielę spódnicę – maszyna do szycia się zepsuła i spódnicy Mama i tak nie miała. Wczorajsza sobota była natomiast wyjątkowo brzydka: zimna i deszczowa więc o suszeniu prania na dworzu nie było mowy, suszenie w domu też było bez sensu. A prania cała fura bo z całego tygodnia więc poprałam i wywiesiłam dziś. Co prawda pomijając już niedzielną „pracę” to jest jeszcze fakt, że na wsi prania nie wypada robić w niedzielę, a już suszenie na widoku to dla niektórych obraza majestatu… Ale co mi tam 😉 ja z innej wsi pochodzę 😉 a tu tylko mieszkam 😉 Słoneczko ładnie świeci, wietrzyk przewiewa więc pranie będzie dziś suchutkie i pachnące jak ta lala 😀 Pozostało tylko upolować pogodę na suszenie pościeli i ręczników.

Photo by Maria Ilaria Piras on Pexels.com

Ja wczoraj wolałam pobyć bardziej w samotności, to też zaszyłam się w łazience i zrobiłam porządek w kosmetykach i biżuterii wykorzystując do tego całkiem przypadkowo zakupiony fajny organizer i półka przy umywalce wreszcie przejrzała.

Taki piątkowy dzień

Lata przybywają. Ale z dojrzałością, zaradnością, mądrością życiową to u mnie jakoś tak na odwrót. Wieczne dziecko we mgle.

Mężu miał dziś kupić ciasto do kawy. W miejscu, w którym kupujemy od lat, w którym znamy się z ekspedientkami i miałam wrażenie, że z różnych względów bubla nam nie wcisną. A okazało się, że tiramisu było stare, dobrze, że choć królewskie dało się zjeść…

Juniorka od kilku dni mówiła o wyjeździe do kina. Mężu stwierdził, że OK to on zrobi sobie dziś wolne i pojedziemy. A Juniorka na to, że nie, że nie chce… A potem to chyba odwiedził nas Grinch i mój dzień zamienił się w koszmarek.

Wczoraj przyszła paczka z jaśkiem w środku (tak jak mi się śniło). Pan Mirek chociaż sprawił, że nocami mi wygodnie znowu.

Dziś 612 rocznica bitwy pod Grunwaldem. Ja z krzyżackiej komturii wyjątkowo związana z tą datą jestem 😉

na dobranoc przytulę się