Mój czas wolny zasadniczo dzieli się na okresy słuchania, czytania lub nie robienia żadnej z tych rzeczy, no i fotografii (ale ona zawsze jest w większym lub mniejszym natężeniu). O książkach teraz nie będzie bo stosik czeka, a na czytanie nie mam weny. Dziś będzie o muzyce. Właśnie wychodze z okresu ciszy absolutnej, kiedy to nie słucham nawet radia przy śniadaniu. Od soboty znów coraz bardziej pochłania mnie świat dźwięków. Płyta z merlina przyjdzie pewnie jutro, już się nie mogę doczekać możliwości wsłuchania się w solówki Santany. W przerwach w pracy dla ukojenia zatapiam się tembrze głosu Moire’a, a Nek przenosi mnie w kilmaty błękitnego nieba, przejrzystego morza i pomarańczy rosnących na ulicy miasta. Dla pobudzenia zmysłów coś z letnich rytmów, a coś mocniejszego dla wyżycia się. I tak oto powoli będę stawać się częścią dźwięku i jednością z tekstem, aż do chwili, w której to znowu cisza będzie brzmieć najpiękniej.
Cisza i dźwięk
<div …