Przy każdym wyjeździe w końcu przychodzi taki moment kiedy akceptuję rozłąkę. Przyzwyczajam się do tego stanu, a czasami nawet dochodzę do fazy pt: "wszystko mi jedno" (chociaż to ostatnie to wcale nie jest stan pogodzenia, tylko usilna próba przekonania samej siebie, że to wszystko nic nie znaczy). Właśnie dotarłam do portu zwanego "akceptacją". Nie ma już szaleństw powodowanych brakiem opanowania tęsknoty. Jest spokój. A może to tylko z powodu kwietnia? Przecież w kwietniu wróci.
Akceptacja
Przy każdym wyjeździe w …